Jak było dawniej? Ludzie niemalże cały dzień przebywali na świeżym powietrzu. Podczas wykonywania prac polowych w najcieplejsze dni osłaniali się przewiewną odzieżą i nakryciem głowy. Nie wiedzieli co to krem z filtrem UV, suplementacja witaminy D, czasem pewnie ktoś doznał poparzenia, miał nauczkę, czasem ktoś na przednówku był osłabiony, posilił się kiszoną kapustą i przeczekał do pierwszych zbiorów. Czy wtedy ludzie masowo chorowali na choroby skórne? Nie, bo…obecna teoria, że słońce przyczynia się do powstawania czerniaka to bujdy na kiju mające napędzić zysk ze sprzedaży kremów i syntetycznej witaminy D.
No dobra, połowa osób zamknęła okno już po tym wstępie, cieszę się, że ze mną zostałaś. Odważyłam się pisać na ten temat, bo od dłuższego obserwuję jak reklama i publiczna manipulacja wciska nam mnóstwo kitu pod przykrywką troski o nasze dobro. Po przeczytaniu książki „Cukier, sól, tłuszcz” opadała mi szczęka. Nie wiedziałam, że przekręty mogą być możliwe na tak wielką skalę. Otworzyły mi się oczy na wiele kwestii i mniejszego szoku doznałam po przeczytaniu książki „Kto nam podkłada świnię?”, choć obnaża ona gorsze występki, medialne manipulacje i oszustwa, których cel jest jeden – pieniądz.
O sceptycyzmie do badań naukowych pisała ostatnio Pani Agnieszka Maciąg w temacie kiełkującego czosnku. Zaufać tradycji ludowej i medycynie ayurvedyjskiej, czy najnowszym badaniom, które za kilka lat ktoś prawdopodobnie obali…?
Drugim motorem do napisania tego posta są problemy skórne mojego syna. Problem jest złożony, bo ustalenie alergenu u takiego małego dziecka jest arcytrudne, po próbach eliminacji, diet, nieprzespanych nocach i kręceniu swoich specyfików poszłam do lekarzy – dwóch. Pierwszy kazał mi smarować dziecko sterydami „za każdym razem jak coś się pojawi”, drugi diagnoza bezsprzeczna, AZS, choroba praktycznie nieuleczalna. Zalecenia – sterydy, emolienty, miejscowo antybiotyk. Na nic zdały się moje argumentacje, że emolienty robią na skórze powłokę niczym silikon, lekarz zapewniał mnie, że emolienty są bezpieczne, bo są PRZEBADANE, a taki krochmal chociażby nie, więc on by nie ryzykował. A co ze sterydami których ulotka mówi, że mogą prowadzić do zaniku skóry? Argument też nie do przebicia „wie Pani, oni wszystko muszą wpisać w ulotkę, jakby się teraz Pani potknęła i wypadła przez okno też by to zamieścili w ulotce”. Kopara opada! Też tak dawniej myślałam, dopóki nie przeczytałam historii leku prozac i innych historii leków, których działanie uboczne nieco rozmija się z tym co mamy w ulotce. Zdałam sobie wówczas sprawę jak bardzo wyprano nam mózgi. Umówmy się, większość kierunków studiów może skończyć większość ludzi, ale żeby studiować medycynę trzeba jednak reprezentować jakiś poziom intelektualny. I właśnie ta grupa społeczna rozmawiając ze pacjentami ma wielkie klapki na oczach. Zupełnie odrzuca to co ich zdaniem nie jest „naukowe”. A nauka dziś w przeważającym procencie jest sponsorowana przez producentów, więc nie możemy mówić o obiektywizmie. Ale idąc do lekarza musimy liczyć się, że „..dla lekarza najgorszy uczynek to uzdrowienie i wieczny spoczynek” jak mawiał niemiecki poeta Eugen Roth. Więc nasz pan doktor kazał nam kąpać dziecko w ropie, posmarować czymś co wypala dziury i przyjść za tydzień, albo miesiąc w zależności od stanu. A skąd przyczyna? Ale po co jej szukać? A co z Hipokratesowym primum non nocere – po pierwsze nie szkodzić? Oj tam, jak steryd wypali dziurę w skórze to się będzie czym innym leczyć. Parę dekad zajęła taka manipulacja światem medycznym, ale zakończona została powodzeniem.
Psychoza słońca
Na pewne psychozy i przekonania producenci pracują latami. Taką niewątpliwie jest wszechogarniający strach przed słońcem, czerniakiem, dziurą ozonową, i całym złem jakie czai się kiedy wystawimy swoje ciała na „szkodliwe” promieniowanie słoneczne. Lekarze, producenci produktów z filtrami UV tłumnie radzą nam chronić swoje ciało przed słońcem blokując przy tym skutecznie możliwość syntezy witaminy D. Największym paradoksem smarowania się kremami z filtrem jest rzekoma ochrona przed rakiem, podczas gdy niektóre ze składników owych kremów wykazują działanie kancerogenne, zaś niedobory witaminy D przyczyniają się do zachorowania na raka! Choć serio sama już nie wiem co o tym myśleć, bo zazwyczaj w artykułach które o tym mówią zawsze pojawia się wzmianka, że w naszej szerokości geograficznej nie ma szans na uzyskanie odpowiedniej dawki witaminy D. W takim razie jak przez te wszystkie lata przetrwał nasz gatunek?
Wczoraj i dziś
Dawniej Słońce czczono. Źródło życiodajnej energii nie tylko dla roślin. Dziś się go boimy. Bo dziura ozonowa, bo czerniak. Tu dla satyry nie mogę nie wspomnieć, że gdzieś się przewijają badania, które nie wykazują żadnego związku nadmiernej ekspozycji na słońce z czerniakiem, ale żeby nie było, że wierzę w badania wybiórczo pomijam ten temat. Tymczasem reszta świata poza człowiekiem ma wszystkie badania w dupie. I tak kwiaty codziennie zachłannie wystawiają swoje kwiatostany w kierunku słońca, ptaki ćwierkają tak wcześnie nie dlatego, żeby uprzykrzyć nam życie. O tej godzinie wschodzi słońce, ptasie trele są pieśnią dziękczynną na cześć słońca. A człowiek oddala się od źródła zamykając się w klimatyzowanych pomieszczeniach i nakładając na siebie litry kremów z filtrem.
Mam tę moc
Dawniej gruźlicę leczyli eksponując ciało w świetle słonecznym. Teraz ludzi się zamyka w szpitalach, gdzie odór chloru i leków sprawia, że chorym odechciewa się żyć. Słońce ma działanie bakteriobójcze, zostało to odkryte już w 1903 roku przez Niels’a Finsena. Pan Niels udowodnił lecznicze działanie światła słonecznego i promieniowania nadfioletowego na gruźlicę i inne choroby skórne. Dziś nie ma mowy o leczeniu słońcem, nikt na tym nie może zarobić. Za to na szczepionkach wstrzykiwanych noworodkom w pierwszej dobie życia jak najbardziej (notabene kompletnie zbędnych, co potwierdził mi to nawet ostatnio lekarz wielki pro-szczepionkowiec). Słońce ma niebagatelny wpływ na nasze samopoczucie. Słońce jest nam niezbędne do życia! Nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej!
Umiar bejbe, umiar
Nie namawiam nikogo do leżenia plackiem całymi dniami na słońcu, grozi to poparzeniem słonecznym, a to już jest groźne i nieprzyjemne. Chodzi o umiar i rozsądne korzystanie z kąpieli słonecznych i na ile to tylko możliwe ograniczenia korzystania z kremów z filtrem. Oczywiście wybór należy do Ciebie. Zawsze możesz uwierzyć w historię pana Bill’a McElligott’a opisaną w skrócie tutaj.
Amerykański kierowca przez 28 lat pracował jeżdżąc samochodem dostawczym. Połowa jego twarzy jest zmasakrowana zmarszczkami, czego winę ponosi oczywiście słońce. Każdy artykuł przestrzega, że takie są skutki nieużywania filtrów. Zdjęcie działa na wyobraźnię, szczególnie kobiet. Tylko ja się tak zastanawiam, czy ten pan całe życie jechał w jednym kierunku, że słońce padało tylko na lewą część jego twarzy? To są tylko i wyłącznie moje spekulacje, ale jak dla mnie ten koleś i szum wokół jego osoby to jeden wielki fake i manipulacja mające napędzić zyski firmom produkującym kremy przeciwsłoneczne. Miejcie świadomość, że firmy konkurencyjne w obliczu ogłupiania klienta wykazują nadzwyczaj wielką solidarność. Chyba, że ktoś zna osobiście Pana Billa to proszę o kontakt.